Nienawidzę długich weekendów , zwłaszcza tych świątecznych , bo wtedy jak nic nasz Gucio musi się rozchorować :/
Tak też było tym razem ...
Wymioty zaczęły się w nocy z 2-go na 3-go maja i trwały niemal do południa. Potem jakoś się uspokoiło. Ale już wiedziałam że na tym się nie skończy :/
Oczywiście u nas lecznice mają święto i nie ma co liczyć na jakąkolwiek pomoc ://
Nasz wet nie odbierał telefonu - znaczy nie ma ich na miejscu ...
Kolejna noc była już nie przespana , bo kot zwracał od 2,30 - aż do chwili wyjechania do lecznicy - zaraz po 9-ej ...
W lecznicy oczywiście po długim weekendzie multum zwierząt , więc staliśmy grzecznie w kolejce jedyne półtorej godziny ;-)
To i tak lepiej niż ostatnio - pacjent Gucio.
Ujadające psy w poczekalni tak źle wpłynęły na nastrój Gucia , że burczał na mnie nawet jak chciałam go wyciągnąć z kosza.
Tym razem wyciągał go z kosza weterynarz, bo ja się panicznie bałam ...
On i ja uzbrojeni w rękawice spawalnicze daliśmy radę.
Ale Gucio był taki wściekły , że ledwo mogłam go utrzymać :/
Jedyne co się poprawiło , to to że gruczoły okołoodbytowe nie były zatkane. Może to wpływ tych probiotyków jakie dostaje od ostatniego chorowania (koniec lutego) - DOLFOS DOLVIT PROBIOTIC 60 tab probiotyk pies/kot.
Jego qoopal się poprawił od tego czasu - nie ma rozwolnień i tak strasznie nie capi jak kiedyś ;-)
Po wizycie u weta jeszcze dwa razy zwrócił , bo zapomniałam schować wodę. Tak , tak, dopóki brzuszek się nie uspokoi, trzeba schować wszystko , nawet wodę.
Potem ( po 2-3 godzinach) wodę można oddać i do następnego rana dietka ścisła , aby kosmki jelitowe się zregenerowały ...
Jest już 3 dni po leczeniu , niby wszystko dobrze , ale Gucio nadal jakiś klapnięty.
Je , ma apetyt, ale ciągle gdzieś leży - często na podłodze. Taki bez ikry , jak nie Gucio...
Piszę o tym , bo tak samo było po innych wizytach u weta. Musi minąć z tydzień czasu , aż mu wróci humorek .
Oby to nastało jak najszybciej , bo taki smutny i osowiały to mi się nie podoba :(
Tu jedna weselsza fotka ;-)
Ps.:
Pogoda do bani , więc majówka była głównie w domku z kotami. W niedzielę po tych perypetiach , postanowiłam namalować kolejnego konisia - tym razem sobie - można go zobaczyć we wpisie o Konisiu ;-)
Do miłego !
Biedactwo... Ale charakterek ma, tak szybko nie wybacza zniewagi kota i pacyfikowania go w rekawicach spawalniczych. Zdrowka zyczymy z kotelkami i sucza. ♥
OdpowiedzUsuńWybaczyć wybaczył , ale nie zapomni...
UsuńNa szczęście nadal lubi się do mnie przytulać i mziać ;-)
Biedny Gutek :( też nie lubię, jak zwierzątka nie dość, że chore to jeszcze obrażone o te wizyty. U nas Dyziu też długo mi pamięta takie wyjścia do weta.... Guciu, wracaj do wesołego humorku!
OdpowiedzUsuńNawet jak się obraził , to nie osobiście na mnie - bo do mnie się przytula... ;-)
UsuńNo to chociaż tyle dobrze, że personalnie nie ma urazu 😄
UsuńTak właśnie :D
UsuńJa czasem mam wrażenie, że dla zwierząt stres związany z wizytą u weta jest trudniejszy do zniesienia niż sama choroba. Mój mąż czasem jedzie do weta sam, zdaje relację co zwierzu jest, bierze zastrzyki i sam je zwierzom podaje. A czasem zamawiamy wizytę domową, kosztuje trochę więcej, ale zwierzaki się nie stresują. Oczywiście nie zawsze można czekać do popołudnia, kiedy są wizyty domowe, i nie zawsze można leczyć kota czy psa zaocznie, ale często takie metody zdawały egzamin, zwłaszcza w chorobach przewlekłych. Cały ubiegły rok to u nas był istny szpital zwierzęcy, jak czytam o Guciu to mi się te wszystkie horrory przypomniały... bardzo współczuję i kotkowi i Tobie...
OdpowiedzUsuńZdrówka dla Guciolka i dużo głasków!
U nas wizyta domowa raczej odpada, tylko dlatego że Gucio się schowa pod wannę i nikt go nie wyciągnie. Gdybym miała go wcześniej łapać i wkładać do kosza - to kojarzy się jednoznacznie - byłby ten sam stres co wyjazd do weta. Po drugie dom ma mu się kojarzyć z bezpieczeństwem, a przy domowych wizytach już by tak nie było.
UsuńOczywiście nie wykluczam w przyszłości wizyt domowych , to wszystko zależy od stopnia choroby i wyboru lepszego zła ;-)
Kidyś zamówiłam wizytę domową do zaszczepienia wszystkich trzech za jednym razem. Poszło całkiem dobrze , ale już na drugi dzień na sygnale jechałam do weta z Guciem , bo miał odczyn poszczepienny :(
A jeszcze dodam tylko, że takie zaoczne leczenie prowadzilismy z Filipkiem, gdy miał nawroty kociego kataaru. On był bardzo grzeczny i można było przy nim wszystko zrobić. A wyjazdy do weta , to był dla niego wielki stres ...
UsuńA no właśnie, każdy zwierzak, tak jak człowiek, ma inny charakter i osobowość, jeden boi się weta, inny samego pakowania do koszyka ( a w domu do weta łasi się jak do przyjaciela :) ), na jednym zastrzyki nie robią żadnego wrażenia i lekarstwa wcina jak smakołyki, inny wyczuwa igłę na kilometr i zaszywa się do kąta zawczasu, a prochów żadnych nie ma szans mu wcisnąć. I człowiek musi się dostosować i kropka :).
UsuńOtóż to ;-)
UsuńWycalowac i przytulac❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuń♥
UsuńOj tam,niech się boczy,najważniejsze zdrówko.
OdpowiedzUsuńTeż prawda ;-)
UsuńBiedny chorowitek :( Mam nadzieję, że już się lepiej czuje!
OdpowiedzUsuńMy z kolei z Misiem walczymy z IBD. Ale ostatnio dobrane przez wetkę leki daja radę. Takie epizody rewolucji żołądkowych zdarzają się już rzadko. Jak się pojawiają, kot dostaje zastrzyk i przechodzi :)
U Gucia to też jest IBD - nieswoiste zapalenie jelit. Epizody są cykliczne , a objawy zawsze podobne. U nas niestety to się zdarza zbyt często , pomimo wielkich starań co do diety, odfutrzania, chuchania i dmuchania ...
UsuńLeki oczywiście pomagają , ale nie są obojętne na nerki i wątrobę :/